To tak naprawdę kontynuacja postu z dnia poprzedniego. Dzień zaczęliśmy od typowo Amerykańskiego śniadania (lurowatej kawy i tostów z dżemem) już po 10 rano i uderzyliśmy prosto na plażę, od której oddaleni byliśmy o jakieś 5 minut piechotą. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o lokalny Starbucks, w celu sprawdzenia, czy przypadkiem tam nie znajdziemy czegoś, co smakuje jak kawa, nie jak wyrżnięty mop ;) I tu pocieszenie - nie ma źle, szczególnie, że o ile wierzyć reklamom, Hawajskie Starbucksy korzystają z lokalnych kaw, które są niezwykle smaczne. Po tym odkryciu z ich usług w ciągu najbliższych 3 tygodni będziemy korzystać jeszcze nie jeden raz :)
Jeśli chodzi o samą plażę to byliśmy oczywiście na tej najbliższej (Queens Beach) naszego hostelu, co było zdecydowanie bardzo dobrym wyborem. Pomimo tego, a w zasadzie dzięki temu :), że nie jest to główna część Waikiki Beach jest ona spokojniejsza, mniej oblężona, z ładnym, zielonym parkiem za plecami i czystą wodą. Główna część plaży w sąsiedztwie dużych hoteli i głównej promenady była praktycznie cały czas zatłoczona (pomimo, że listopad jest jakoby okresem poza sezonem).
Po jakichś dwóch godzinkach leżenia postanowiliśmy udać się na spacer po okolicznym parku i poszukać miejsca na lunch. Jeśli chodzi o widoczki odsyłam do zdjęć, a jeśli chodzi o lunch to świetnym miejscem z bardzo dobrym jedzeniem, w miarę sensownymi cenami i dużymi porcjami jest samotny bar w parku praktycznie przy samej plaży zwący się Barefoot Beach Cafe. Zachęciła nas do przetestowania jego specjałów całkiem duża ilość patroli policyjnych przyjeżdżających się tam stołować właśnie w porze lunchu :)
Po jedzeniu spędziliśmy jeszcze trochę czasu na plaży, a następnie udaliśmy się na zwiedzanie samego Waikiki.
Jeśli chodzi o zabudowę i klimat, jest to niewątpliwie dzielnica luksusowa, ale przy tym schludna i dość ładna architektonicznie. Nie obyło się oczywiście bez odrobiny kiczu, ale sum-a-sumarum nie jest źle i całkiem przyjemnie się po niej spaceruje. Większość luksusowych marek ma tutaj swoje sklepy, które przeplatają się ze sklepami znanych i mniej znanych marek surfingowych. Główna galeria handlowa jest utrzymana w lokalnym klimacie i sprawia bardzo fajne wrażenie.
Na zachód słońca dotarliśmy na drugi koniec dzielnicy głównej, na plażę przy Grays Channel na tyłach muzeum US Army. Mieliśmy w planie jakieś małe Mai Tai, ale ceny rzędu 16-18$ dolców skutecznie nas odstraszyły :)
Po zachodzie wróciliśmy do hostelu zostawić rzeczy i uderzyliśmy z powrotem do miasta na Haloween :D:D